środa, 28 maja 2014

27 maj, wyjazd do kotliny, trochę wspomnień...

Obecnie od jakiś dwóch miesięcy mieszkamy z Filipkiem we Wrocławiu, wcześniej - ŚWIĘCKO. Moja rodzinna miejscowość, w której spędziłam całe 20 lat. Położona w kotlinie Kłodzkiej. Piękna, malownicza wioska, licząca około 250 mieszkańców. Wczoraj byliśmy w odwiedzinach właśnie tam, wróciły wspomnienia :)






sobota, 17 maja 2014

Jak to wszystko się zaczęło...

7 styczeń 2014 (planowany termin porodu), rano, na czczo mam się zgłosić do szpitala na 8:00. 7:50 czekam na izbie przyjęć, trzęsę się z nerwów i przy okazji z głodu. Przede mną starsze małżeństwo... spoko, godzina 9:10 położna po mnie przychodzi, przebieram się w piżamkę i lecimy na patologię. Na sali dziewczyna 10 dni po terminie leży z laptopem na brzuchu :D karze mi się rozgościć, hmm.. serio ?! Prędzej umrę z głodu... położna woła na KTG, "ale jak to? Pani ma skurcze jak do porodu, nic panią nie boli??" Eee nie. "Proszę się położyć". Przychodzi pielęgniarka z obiadkiem. "Pani pod oknem niestety nie dostanie nic do jedzenia, pan doktor ma teraz poważną operację i nie może się panią zająć, trzeba czekać" (Lekarz zabronił jeść bo miał mnie ciąć). EXTRA. Niech ja Cię tylko spotkam Benek... dobra, idę spać, szybciej zleci... po dwóch godzinach przynoszą mi żarcie. Dawać, zjem wszystko!!! Pielęgniarka informuję, że mam zjeść bo pan doktor ma kolejną operację, wszystkie panie dzisiaj do cięcia, prawdopodobnie przyjdzie wieczorem albo jutro rano. AHA, super :P Tak w ogóle to brzuch od samego rana mi twardnieje, ale Benka nie ma to nie będę panikować. Siedzimy z mamą, gadamy, ale halo coś nie tak.. WTF? to chyba skurcze ?! Mamo, mam skurcze!!! Ała! Lecę do położnej, podłącza KTG - zaczyna się, dzwonimy do lekarza. Przylatuje doktor, bada, "ale to jeszcze czas"- mówi. No ale mnie boli ! Dobra, idź pod prysznic, wskakuj w koszulę i na porodówkę kochanie (ehe, zawsze do mnie mówi: "kochanie", "skarbie", "słoneczko") - słodko :D zapomniałam napisać, że boli coraz bardziej, jezu ja zaraz urodzę! Wchodzę na salę, dwa łóżka, znaczy się łoooża. "Proszę się położyć, podłączymy kroplówkę na wstrzymanie, bo musimy czekać na anestezjologa". Dalej boli ale najważniejsze, że eske włączyli :P obok babka przyszła rodzić i weź tu leż w spokoju jak ona tam stęka coraz głośniej. Półtorej godziny później podłączają mi cewnik (nigdy więcej!) i zapraszamy na salę operacyjną. Jezu, ile zielonych fartuchów, po co ich tyle? Karzą się wyprostować bo będzie znieczulenie w kręgosłup, przychodzi mój Benek, w końcu! Teraz już się nie boje :P nagle czuje..znaczy nie czuje nic od pasa w dół, zaczyna mi się robić zimno, słabo, słyszę gdzieś w dali: "tętno spada, szybko podajcie [coś tam] !" Dobra, sytuacja opanowana, zaczynam ogarniać, czuję jakieś przyjemne ciągnięcie w brzuchu, po 20 minutach, wyciągają mojego chłopczyka, położna mówi: "ma pani pięknego synka!" Pokazuje mi Go, jest cudowny, słyszę: 3,700 kg i 56 cm :). 20:50 na świat przyszedł Filip - moje największe szczęście !!! <3